Camino de Santiago dzień po dniu
Dzień 1: Grodzisk Mazowiecki – Dobrzyń nad Wisłą
Dystans: 133,16 km
Czas: 6h 12m
Pierwszy dzień podróży, jak to zwykle bywa był bardzo trudny. To czas pożegnania z rodziną i ruszenia w nieznane. Było piękne niedzielne przedpołudnie, kiedy opuściłem swoje rodzinne miasto, mając na celu dotarcie na rowerze do Santiago de Compostela w Hiszpanii. Tego dnia droga początkowo wiodła przez znane mi okoliczne wioski, Żelazową Wolę, aż do Wyszogrodu. To tu oficjalnie wjechałem na mazowieckie camino. Następnie jechałem drogą krajową przez Płock, aż wieczorem dotarłem do Dobrzynia nad Wisłą. Bez większych problemów znalazłem nocleg w gospodarstwie agroturystycznym u niezwykle uprzejmej Pani Ireny, która jak się okazało często gości podobnych pielgrzymów do mnie.
Dzień 2: Dobrzyń nad Wisłą – Mogilno
Dystans: 140,43 km
Czas: 6h 43m
Poranna burza w Dobrzyniu nad Wisłą nie zapowiadała dobrej pogody. Na szczęsie, gdy tylko ruszyłem w drogę chmury rozstąpiły się i dalej mogłem czerpać radość z podróży. Pierwszym, niezwykle pięknym akcentem był zjazd ze wzniesienia w kierunku tamy we Włocławku. Następnie kontynuowałem swoją przygodę po Dobrzyńsko-Kujawskiej drodze św. Jakuba z przystankiem między innymi w Siniarzewie. To tu znajduje się parafia pw. św Jakuba Apostoła. Po południu dotarłem do kolejnej parafii pod tym samym wezwaniem w Mogilnie. Tego dnia miałem zamiar jechać dalej, jednak ogromna ulewa, podczas której schroniłem się we wspomnianym kościele skutecznie uniemożliwiła mi dalszą jazdę. Wieczorem znalazłem pierwszy wyjątkowy nocleg na mojej trasie w Klasztorze Zakonu Braci Mniejszych Kapucynów w Mogilnie.
Dzień 3: Mogilno – Lubiń
Dystans: 188,00 km
Czas: 8h 53m
Następnego dnia o wschodzie słońca rozpocząłem swoją podróż po wielkopolskiej drodze św. Jakuba. Tego dnia szlak wiódł przez mniej i bardziej znane miejscowości. Około południa dotarłem do Gniezna – pierwszej stolicy Polski. Odwiedziłem tu Katedrę Gnieźnieńską, gdzie zdobyłem kolejną pieczątkę do mojego paszportu pielgrzyma. Następnie przejechałem przez sam środek Poznania, aż dotarłem do kościoła św. Jakuba w Głuszynie. Zostałem tu bardzo miło przyjęty przez miejscowego księdza proboszcza, który wręczył mi na pamiątkę miejscowe pocztówki. Tego dnia chciałem nadrobić nieco kilometrów, dlatego kontynuowałem jazdę aż do późnych godzin wieczornych. Przed zachodem słońca dojechałem do Opactwa Benedyktynów w Lubiniu. Na dziedzińcu spotkałem niezwykle serdecznego Brata Alberta, który od razu zgodził się mnie przenocować oraz przygotował dla nas kolację. W jej trakcie rozmawialiśmy o życiu w zakonie, a po niej Brat Albert oprowadził mnie po należących do opactwa terenach.
Dzień 4: Lubiń – Bolesławiec
Dystans: 164,23 km
Czas: 8h 25m
Kolejnego dnia o wschodzie Słońca razem z braćmi zakonnymi i pozostałymi gośćmi udałem się na jutrznię, czyli poranną modlitwę. Następnie było szybkie śniadanko i ruszyłem w dalszą drogę. Początkowo kontynuowałem swoją podróż wielkopolską drogą św. Jakuba przejeżdżając między innymi przez Leszno i Głogów. Po południu wkroczyłem już na dolnośląską drogę św. Jakuba i odwiedziłem Sanktuarium św. Jakuba Apostoła w Jakubowie. Znajduje się tu gotycki kościół z 1376 roku, w którym umieszczone są relikwie św. Jakuba Apostoła. Na koniec dnia dotarłem do Bolesławca, gdzie zostałem bardzo serdecznie przyjęty w Domu Zgromadzenia Sióstr Adoratorek Krwi Chrystusa.
Dzień 5: Bolesławiec – Drezno
Dystans: 142,63 km
Czas: 8h 04m
W Bolesławcu również mi się poszczęściło, ponieważ w nocy nad miastem przeszła ogromna burza, a ja miałem bezpieczne schronienie. Po opuszczeniu domu Sióstr zakonnych ruszyłem w kierunku granicy z Niemcami w Zgorzelcu. Po drodze opracowałem plan trasy na dalszą część dnia z zamiarem dotarcia do Drezna. Rozpocząłem również poszukiwanie noclegu przy wykorzystaniu aplikacji Warmshowers. Spośród kilku wysłanych wiadomości odezwał się do mnie Thomas i zaprosił do swojego domu w Dreźnie. Znalezienie miejsca do spania już pierwszego dnia za granicą skutecznie podniosło moje morale. W drugiej połowie dnia wjechałem w końcu na niemieckie ścieżki rowerowe. Droga wiodła raz w górę, raz w dół, by wieczorem po ostrym zjeździe w dół doprowadzić mnie do Drezna. Na miejscu zostałem bardzo ciepło przyjęty przez Thomasa i Janę. Po długo wyczekiwanym gorącym prysznicu zjedliśmy wspólną kolację na tarasie z widokiem na miasto.
Dzień 6: Drezno – Plauen
Dystans: 178,09 km
Czas: 10h 53m
Poranek rozpoczął się od wspólnego śniadania z moimi gospodarzami w Dreźnie. Po nim spakowałem swój rower i ruszyłem w dalszą drogę po niemieckich ścieżkach rowerowych. Tego dnia przejeżdżałem między innymi przez Freiberg, które jest uroczym, bardzo zadbanym miasteczkiem. Następne na trasie było Chemnitz, a później Zwickau. To tu znajduje się muzeum motoryzacji August Horch. Tego dnia spróbowałem również tradycyjnych dań kuchni niemieckiej na czele z currywurst i kartoffelsalat. Po pozytywnym doświadczeniu z wykorzystania aplikacji Warmshowers także i tym razem postanowiłem spróbować swojego szczęścia. W efekcie udało mi się skontaktować z Ullrichem i umówić na wieczór nocleg w Plauen. Problem był jednak w tym, że do celu wciąż miałem jeszcze kilkadziesiąt kilometrów. Dodatkowo tego dnia nawigacja wyprowadziła mnie kilka razy w pole, przez co straciłem trochę czasu. Do mojego miejsca noclegu dotarłem późno w nocy, mając za sobą prawie 11 godzin jazdy. Był to z pewnością jak do tej pory najcięższy dzień podróży. Na dodatek na miejscu zorientowałem się, że po drodze zgubiłem swój strój kolarski, który cały dzień suszył się na rowerze. Wszystkie trudy tego dnia odeszły jednak w niepamięć po serdecznym powitaniu przez Ullricha. Pomimo późnej godziny wyczekiwał mojego przybycia i gorąco mi kibicował. Co więcej okazało się, że on też kilka lat temu przebył pieszo camino z progu swojego domu do Santiago de Compostela. Podczas rozmowy Ullrich na podstawie własnych doświadczeń udzielił mi bardzo cennych wskazówek na moją dalszą drogę, za co jestem mu ogromnie wdzięczny!
Dzień 7: Plauen – Wirsberg
Dystans: 71,02 km
Czas: 4h 49m
Sobota niestety przywitała mnie deszczem. Dlatego też zdecydowałem się chwilę przeczekać największe opady u mojego gospodarza w Plauen. Czas ten wykorzystałem na przegląd swojego roweru, który jak dotąd sprawdzał się znakomicie. Około południa szczęśliwy, że deszcz ustał wyruszyłem na trasę. Jednak to szczęście nie trwało długo i już po kilku kilometrach ponownie zaczęło mżyć. Konkretny deszcz złapał mnie jednak dopiero w Hof, gdzie zatrzymałem się na obiad. Następnie pomimo kiepskiej pogody kontynuowałem jazdę przez niezwykle urokliwe pasmo górskie, jakim jest Las Frankoński. Tego dnia nie udało mi się znaleźć noclegu u miejscowych ludzi, dlatego zdecydowałem się udać do schroniska młodzieżowego w Wirsberg. Na miejscu spotkałem bardzo sympatycznych Polaków mieszkających w Niemczech, którzy pomogli mi porozumieć się z miejscową obsługą.
Dzień 8: Wirsberg – Wurzburg
Dystans: 156,94 km
Czas: 9h 04m
Po poprzednim dniu czułem głód jazdy i po prostu byłem głodny, ponieważ ku mojemu zdziwieniu wszystkie restauracje zostały bardzo wcześnie zamknięte. Na szczęście śniadanie w schronisku wszystko zrekompensowało, a na dodatek dostałem również kanapki na podróż. Tego dnia od początku droga prowadziła pięknymi niemieckimi ścieżkami rowerowymi. Pierwszym przystankiem na trasie było Kulmbach, w którym znajduje się niezwykle urokliwy zamek Plassenburg oraz lokalny browar. Za miastem musiałem stawić czoło kilku wzniesieniom, których pokonanie przy ponad 30 stopniowym upale było nie lada wyzwaniem. Pomimo to postawiłem sobie ambitny plan, aby wieczorem dotrzeć do Wurzburga. Ponownie spróbowałem swojego szczęścia w poszukiwaniu noclegu przez aplikację Warmshowers i po kilku próbach nawiązałem kontakt z Michelem, który zaprosił mnie do swojego domu.
Dzień 9: Wurzburg – Bretten
Dystans: 168,79 km
Czas: 10h 08m
Kolejny dzień rozpocząłem od szybkiego serwisu roweru przed wyruszeniem w dalszą trasę. Pogoda była idealna, dlatego jechało mi się wyjątkowo przyjemnie. W tym czasie w Niemczech trwały właśnie żniwa, które miałem przyjemność podziwiać z perspektywy rowerowego siodełka. Po drodze spróbowałem również tradycyjnego niemieckiego sznycla podanego z sałatką ziemniaczaną. Na dodatek w restauracji spotkałem innego turystę rowerowego – Svena ze Szwajcarii, z którym podzieliłem się wrażeniami z drogi. Podczas przerwy obiadowej ponownie spróbowałem swoich sił w znalezieniu noclegu na portalu Warmshowers. Tym razem udało się bez większych problemów. Pozostało tylko dotrzeć do Bretten, gdzie do swojego domu zaprosiła mnie Karin. Jak na złość wieczorem pomyliłem adres zamieszkania mojej gospodyni i w związku z tym musiałem wracać się kilkanaście kilometrów. Pomimo późnego przybycia zostałem gorąco powitany przez Karin i jej syna. Tego dnia do swojej dyspozycji miałem uroczy domek ogrodowy, w którym mogłem zebrać siły przed następnym dniem podróży.
Dzień 10: Bretten – Muttersholtz
Dystans: 157,54 km
Czas: 8h 11m
Po minionym długim i nerwowym wieczorze czułem się nieco zmęczony, dlatego pozwoliłem sobie na dłuższe niż zwykle odpoczynek. Kiedy wyruszyłem w trasę ponownie pokonałem ten sam fragment drogi, co ubiegłego wieczora, a następnie obrałem kierunek na granicę z Francją. Po drodze napotkałem bardzo ciekawe rozwiązanie stosowane przez miejscowych rolników, a mianowicie „samoobsługowe pole”. Przy drodze była ustawiona tabliczka z cennikiem poszczególnych rodzajów warzyw i skrzyneczką do której po dokonaniu zakupów należało wrzucić pieniądze. Muszę przyznać, że jest to bardzo ciekawe rozwiązanie. Zastanawiam się tylko, czy sprawdziłoby się ono również u nas w Polsce? Następnie przejechałem przez dwa urocze niemieckie miasteczka, czyli Ettlingen i Rastatt. Po następnych kilkudziesięciu kilometrach dotarłem do Renu, wzdłuż którego jechałem malowniczą trasą rowerową aż do samego Strasbourga. Samo miasto już na pierwszy rzut oka jest niezwykle bogate i zadbane. Bowiem to tu swoją siedzibę ma m.in.: Rada Europy, Europejski Trybunał Praw Człowieka i Parlament Europejski. Podczas swojej podróży nie miałem jednak zbyt dużo czasu na zwiedzanie dużych aglomeracji miejskich, dlatego sprawnie przejechałem przez centrum z myślą, że „jeszcze kiedyś tu wrócę”. Na koniec dnia miałem przyjemność podróżować niezwykłą ścieżką rowerową wzdłuż kanału łączącego Rodan z Renem. Jest to jedna z najważniejszych dróg wodnych we Francji, ponieważ stanowi łącznik pomiędzy Morzem Północnym a Morzem Śródziemnym. Tego wieczora do swojego domu zaprosił mnie Nicolas z portalu Warmshowers, który okazał się bardzo doświadczonym podróżnikiem. Do późnego wieczora siedzieliśmy przy lampce lokalnego wina, a mój gospodarz opowiadał mi o swoich wyprawach rowerowych po Chinach i Meksyku.
Dzień 11: Muttersholtz – Hericourt
Dystans: 148,18 km
Czas: 7h 38m
Opowieści Nicolasa o podróży po Meksyku przeciągnęły się do późnej nocy, dlatego następnego dnia pomimo piania kogutów nie udało mi się wstać tak rano jak one. Od pierwszego dnia spodobał mi się francuski styl jedzenia śniadania, na które najczęściej serwowane było opieczone pieczywo z miodem i lokalnymi konfiturami oraz do tego obowiązkowo kawa. Jednak takie mikro śniadania miały też jedną zasadniczą wadę, mianowicie po mniej więcej dwóch godzinach jazdy byłem już głodny. Tego dnia pit stop na drugie śniadanie wypadł mi w uroczym miasteczku Selestat, gdzie udałem się do jednej z wielu kawiarni na croissanta i kawę. Następnie wjechałem na słynny szlak Route des Vins, który prowadził mnie przez winnice w pobliżu miejscowości Kaysersberg w Alzacji. Niestety podobnie, jak we wcześniejszych przypadkach nie miałem czasu zatrzymać się tu na dłużej, dlatego ten region również wylądował na mojej liście „jeszcze tu wrócę”. Tego dnia bez większego problemu udało mi się znaleźć nocleg u Marjolaine i jej męża. Po dotarciu na miejsce zjedliśmy wspólnie kolację na tarasie, przy której podzieliłem się z gospodarzami moimi wrażeniami z dotychczasowej części podróży. Tym razem również trafiłem na wspaniałych ludzi, których oczywiście zaprosiłem do odwiedzenia Polski.
Dzień 12: Hericourt – Dole
Dystans: 146,36 km
Czas: 8h 11m
Po kolejnym typowo francuskim śniadaniu u Marjolajne i jej męża ruszyłem w kierunku miejscowości Montbeliard, gdzie wjechałem na europejską drogę rowerową numer 6. Jej oficjalna nazwa to EuroVelo 6, a potocznie nazywana jest również „szlakiem rzek”. Nie ma w tym przypadku, ponieważ biegnie wzdłuż dużej części Loary, Saony, krótkiego odcinka Renu i prawie na całej długości Dunaju. Łączna długość całej trasy to 3653 km, a jej przejechanie w przyszłości jest dla mnie naprawdę kuszącym wyzwaniem. Tego dnia miałem przyjemność podróżować jedynie jej fragmentem do miejscowości Dole, który jednak pozwolił mi poczuć klimat leniwej i spokojnej jazdy po doskonale przygotowanych ścieżkach rowerowych. Kolejny raz dopisało mi również szczęście w kwestii znalezienia noclegu, ponieważ przez portal Warmshowers trafiłem do Fabrice i jego rodziny. Okazali się niezwykle serdecznymi i gościnnymi osobami, którzy z uwagi na bliskość miejsca zamieszkania od EuroVelo 6 bardzo często goszczą turystów rowerowych. W tym celu zbudowali nawet specjalny domek w swoim ogrodzie, gdzie rowerzyści tacy, jak ja mogą znaleźć schronienie.
Dzień 13: Dole – Montcenis
Dystans: 121,25 km
Czas: 6h 24m
Ten dzień od samego początku zapowiadał się naprawdę dobrze. Wspólne śniadanie w domu Fabrice, gdzie miałem okazję spróbować prawdziwej francuskiej brioche, a potem w drogę. W pierwszej części dnia obrałem kierunek na miejscowość Beaune. Jednak by tam dotrzeć przede mną było ładnych kilka godzin jazdy. Z początku wszystko szło bardzo dobrze, ale po kilkudziesięciu kilometrach moja nawigacja spłatała mi figla i poprowadziła mnie w leśną drogę bez przejazdu. Niestety skończyło się to przebitą oponą i koniecznością wymiany dętki. Jednak po tym incydencie nic już nie przeszkodziło mi w dotarciu do Beaune. Na miejscu sprawnie przejechałem przez stare miasto, zatrzymując się na chwilę przy Kolegiacie Notre-Dame. Po wyjeździe z miasta czekała na mnie fantastycznie przygotowana trasa rowerowa, wiodąca pośród pól winorośli w Burgundii. Pogoda też dopisywała, dlatego nie pozostało mi nic innego, tylko cieszyć się jazdą. Tego dnia udało mi się również bez większego problemu znaleźć nocleg u Anne w Montcenis. Po dotarciu na miejsce okazało się, że jest ona niezwykle energiczną osobą, która wspólnie z mężem bardzo często podróżuje rowerem. Anne opowiedziała mi trochę o okolicznych atrakcjach, a także poczęstowała mnie typowo francuską tartą z musztardą dijon, cukinią i serem Comte.
Dzień 14: Montcenis – Moulins
Dystans: 131,94 km
Czas: 6h 55m
Prognozy pogody na ten dzień zapowiadały przelotne opady deszczu. Już po kilkunastu kilometrach nasiliły się one na tyle, że czym prędzej musiałem szukać schronienia. Każdą taką chwilę nieplanowanej przerwy wykorzystywałem na kontakt z bliskimi. Przez pierwszą część dnia moja trasa wiła się płasko wzdłuż Canal du Centre. Następnie odbiłem w stronę miasta Digoin oraz Moulins, gdzie tego dnia planowałem dotrzeć. Rozpocząłem więc poszukiwania noclegu poprzez aplikację Warmshowers. Pierwsze próby kontaktu nie zwiastowały sukcesu. Jednak po jakimś czasie odezwał się do mnie David, który powiedział, że co prawda nie ma go w domu, ale zapyta wśród swoich znajomych. W rezultacie dostałem propozycję noclegu w domu jego kolegi, który również był na wyjeździe. Finalnie zgłosił się kolejny znajomy – Lyess, który zaproponował mi nocleg w swoim mieszkaniu. Ta sytuacja kompletnie zmieniła moje myślenie o Francuzach, których przed podróżą uważałem za zadufanych w sobie i nie skorych do pomocy. Tymczasem rzeczywistość okazała się odmienna i uświadomiłem sobie, jak cenna jest moja podróż w aspekcie nawiązywania nowych znajomości.
Dzień 15: Moulins – Saint-Julien-le-Chatel
Dystans: 124,29 km
Czas: 7h 10m
Poprzedniego dnia dotarłem do Moulins dopiero późnym wieczorem, dlatego o poranku poświęciłem chwilę na wizytę w centrum miasta. Ten czas wykorzystałem również na odwiedzenie miejscowej piekarni, gdzie zakupiłem lokalne przysmaki na śniadanie. Mając w pamięci problemy ze znalezieniem noclegu poprzedniego dnia, tym razem z samego rana postanowiłem zająć się poszukiwaniem potencjalnego miejsca na noc. Napisałem wiadomość do kilku osób poprzez aplikację Warmshowers. Bardzo szybko odezwał się do mnie Xavier i zaprosił do swojego domu. Nie pozostało mi więc nic innego, tylko jak najszybciej wyruszyć w drogę. Do celu miałem bowiem około 120 km. Po kilkunastu kilometrach dotarłem do miasta Souvigny, w którym znajduje się wyjątkowy kompleks klasztorny w skład którego wchodzi kościół Saint-Pierre Saint Paul. To tutaj znajdują się groby św. Mayeula i św. Odylona, których odwiedzenie jest obowiązkowym punktem w drodze do Santiago de Compostela. Następnie miałem okazję przejechać przez tereny leśne o nazwie Foret domaniale de Dreuille, a później skierowałem się już w stronę miasta Montlucon. Nie zrobiło ono jednak na mniej najlepszego wrażenia, dlatego zjadłem tam tylko obiad w jednym z fast foodów i ruszyłem do umówionego miejsca noclegu. Po dotarciu do celu okazało się, że moi gospodarze żyją w malutkim wiejskim domku i do dyspozycji będę miał tej nocy namiot w ogrodzie. Po szybkim prysznicu zdążyłem jeszcze zjeść wspólną kolację z Xavierem i jego rodziną przy promieniach zachodzącego słońca.
Dzień 16: Saint-Julien-le-Chatel – La Meyze
Dystans: 121,06 km
Czas: 6h 58m
Po kilku dniach podróży przez środkową Francję byłem już nieco zmęczony monotonną jazdą w górę i w dół. Tymczasem kolejny etap podróży wcale nie zapowiadał się lepiej. Dodatkowo zrobiło się chłodniej i zaczął wiać bardzo nieprzyjemny wiatr. Od początku swojej wyprawy byłem pewien, że takie gorsze chwile nadejdą i to była właśnie jedna z nich. Tego dnia na trasie nie miałem zbyt wielu atrakcji. Jedną z nielicznych był mały gotycki klasztor Moutier-d’Ahun, w którym znajduje się kolekcja rzeźb wykonanych przez mnichów w XVII wieku. Niestety po drodze kilka razy złapał mnie deszcz, w związku z czym straciłem sporo czasu oczekując na poprawę pogody. Trudy dnia pozostały jednak nieistotne, gdy dotarłem do Catherine i jej rodziny w La Meyze. Co ciekawe na drzwiach ich domu widnieje logo Warmshowers z informacją, że turyści rowerowi są tutaj mile widziani. Oczywiście nie było w tym przypadku, ponieważ mąż Catherine – Thierry w czasach młodości był zawodowym kolarzem. Reszta wieczoru upłynęła nam na jego opowieściach i wspomnieniach z tego okresu. Obecnie Thierry prowadzi mały sklep i serwis rowerowy, który cieszy się uznaniem wśród lokalnej społeczności.
Dzień 17: La Meyze – Ribagnac
Dystans: 138,41 km
Czas: 6h 55m
Następnego dnia zjadłem kolejne niespieszne śniadanie z moimi gospodarzami, po którym ruszyłem w dalszą drogę. Swoją trasę wytyczałem z dnia na dzień, nie przykładając przy tym większej uwagi do wyszukiwania atrakcji. Tym większe miałem zaskoczenie, gdy podczas zjazdu ze wzniesienia moim oczom ukazał się przepiękny zamek Jumilhac położony u podnóża Masywu Centralnego. Tego dnia natrafiłem również na znak informujący, że do Santiago de Compostela zostało mi jeszcze „tylko” 1268 kilometrów. Około południa standardowo zacząłem szukać noclegu przez aplikację Warmshowers. Na moją wiadomość odpowiedziała Marie, która zaprosiła mnie do siebie. Przed sobą miałem jednak do pokonania jeszcze kilkadziesiąt kilometrów, dlatego zdecydowanie mocniej nacisnąłem na pedały. Za miejscowością Perigueux miałem do pokonania niezbyt strome, jednak długie wzniesienie, które mocno dało mi w kość. Na koniec dnia okazało się, że aby dojechać do celu muszę jeszcze wdrapać się na spore wzniesienie, na którym stoi zamek Bridoire w miejscowości Ribagnac. Na szczęsie stamtąd miałem już tylko kilka kilometrów do mety tego odcinka. Na miejscu przywitała mnie Marie, która akurat szykowała dla nas kolację. Dowiedziałem się, że wspólnie ze swoimi znajomymi Claude i Antoine wynajmuje ten uroczy wiejski domek. Zwieńczeniem ciężkiego dnia była wspólna kolacja zjedzona na tarasie przy lampce lokalnego wina.
Dzień 18: Ribagnac – Mont-de-Marsan
Dystans: 158,22 km
Czas: 7h 35m
Kolejnego dnia zebrałem się do drogi nieco wcześniej, ponieważ moja gospodyni skoro świt zaczynała pracę w lokalnej winnicy. Na początku droga wiodła jeszcze przez pagórkowate tereny, na których uprawiane były słoneczniki. Dopiero w drugiej części dnia krajobraz się wypłaszczył, a ja znalazłem się w Parku Regionalnym Landów Gaskońskich. Ta okolica przypominała mi nieco Mazowsze z licznymi lasami sosnowymi i piaszczystymi ścieżkami. Niestety tego dnia dużo gorzej szło mi poszukiwanie noclegu. W tej okolicy nie było zbyt dużo aktywnych użytkowników aplikacji dla rowerzystów, a ci do których napisałem nie byli w stanie mnie przyjąć. W takim razie nie pozostało mi nic innego, jak rozejrzeć się za jakąś płatną miejscówką. Przejrzałem wszystkie dostępne opcje hoteli na Booking, ale ich ceny były niezbyt atrakcyjne. Dlatego zdecydowałem się skorzystać z Airbnb. Był to strzał w 10, ponieważ za stosunkowo niską cenę miałem do swojej dyspozycji cały dom na przedmieściach Mont-de-Marsan. Byłem jednak już zbyt zmęczony psychicznie i fizycznie, aby pójść zwiedzać miasto. Może następnym razem.
Dzień 19: Mont-de-Marsan – Saint-Jean-Pied-de-Port
Dystans: 139,86 km
Czas: 7h 28m
Z Mont-de-Marsan wyjechałem skoro świt, ponieważ przede mną był bardzo wyczerpujący dzień. Zamierzałem dotrzeć do miasta Saint-Jean-Pied-de-Port, które położone jest w Pirenejach. Najpierw jednak po kilkunastu kilometrach zatrzymałem się na krótki pit stop w niezwykle urokliwym miasteczku Saint-Sever. Od razu skoczyłem też do piekarni po lokalne przysmaki na śniadanie. Dalsza część dnia upłynęła mi na mozolnym wspinaniu się, także na wyżyny swoich możliwości. Do celu dotarłem krótko przed 18 i miałem to szczęście, że zdążyłem jeszcze oficjalnie zarejestrować się w biurze pielgrzyma. Następnie udałem się w poszukiwaniu noclegu do okolicznych albergue. Jest ich tam na tyle dużo, że znalezienie miejsca nie trwało zbyt długo. Zostało mi przydzielone łóżko w wieloosobowym pokoju z innymi pielgrzymami. Po szybkim ogarnięciu się ruszyłem w miasto uczcić zamknięcie tego etapu podróży smaczną kolacją.
Dzień 20: Saint-Jean-Pied-de-Port – Estella-Lizarra
Dystans: 122,90 km
Czas: 6h 48m
Czasu na świętowanie dotarcia do Saint-Jean-Pied-de-Port nie miałem zbyt dużo i już kolejnego dnia o świcie musiałem wyruszyć w stronę granicy z Hiszpanią. Pomimo padającej mżawki rozpocząłem mozolne wspinanie się po Pirenejach. Po wcześniejszych niezbyt dobrych doświadczeniach z bocznymi drogami, tym razem wybrałem jazdę główną asfaltową szosą. Po kilkudziesięciu kilometrach przekroczyłem granicę i dotarłem do najwyższego punktu – Ibaneta na wysokości 1057 m. Później czekał mnie długi zjazd w stronę Pampeluny. W tym znanym z walk byków mieście zrobiłem sobie przerwę na obiad. Następnie po doskonale przygotowanych ścieżkach rowerowych objechałem ważniejsze atrakcje miasta. Nie miałem jednak zbyt dużo czasu na zwiedzanie, ponieważ zamierzałem tego dnia dotrzeć do miejscowości Puente la Reina. Na miejscu okazało się jednak, że wiele miejsc noclegowych jest zamkniętych. Dlatego też zdecydowałem się pojechać kolejne 20 km do miejscowości Estella-Lizarra. Tam również miałem problem ze znalezieniem wolnego miejsca na nocleg, ale finalnie udało mi się to rzutem na taśmę w albergue u Kapucynów.
Dzień 21: Estella-Lizarra – Santo Domingo de la Calzada
Dystans: 105,38 km
Czas: 6h 27m
Pierwszy pełny dzień w Hiszpanii rozpocząłem od śniadania w lokalnej kawiarni, ponieważ ze względu na panujące w tym czasie zakazy związane z pandemią albergue nie serwowało posiłków. Przy kawie zrobiłem też plan na pierwszą część dnia. Postanowiłem obrać kierunek na miasto Logrono. Od samego rana pogoda ogólnie rzecz ujmując nie dopisywała, było chłodno i wietrznie. Po dotarciu do pierwszego celu tego dnia udałem się na tankowanie – a jakże do fast foodu. Następnie znalazłem oficjalne oznaczenia Camino de Santiago, których postanowiłem się trzymać. Jak się później okazało nie był to zbyt dobry pomysł, ponieważ w dalszej części droga nie nadawała się do jazdy na rowerze. Zmuszony byłem zawrócić i dalszą trasę pokonać asfaltem. Jechałem przez tereny, które w dużej mierze były odsłonięte, dlatego jeszcze bardziej zaczął mi dokuczać coraz mocniejszy wiatr. Uznałem, że nie ma sensu się tak dalej męczyć i postanowiłem zatrzymać się na nocleg w pobliskiej miejscowości Santo Domingo de la Calzada. Tym razem bez problemu znalazłem wolne miejsce w albergue, które zlokalizowane było w samym centrum miasteczka. Wieczorem udałem się do pobliskiej restauracji na zasłużoną kolację.
Dzień 22: Santo Domingo de la Calzada – Carrión de los Condes
Dystans: 154,54 km
Czas: 7h 55m
Pierwsze kilometry pokonywane kolejnego dnia prowadziły mnie przez równiny porośnięte słonecznikami. Było słonecznie, choć nieco chłodno, jak na moje wyobrażenie o Hiszpanii. Po drodze mijałem urocze małe miasteczka, w których bardzo często pojawiały się murale z motywami Camino de Santiago. Największym miastem, które odwiedziłem tego dnia było Burgos. Znajduje się tu gotycka katedra Świętej Marii, cysterski klasztor żeński Las Hueglas, łuk triumfalny Arco de Santa Maria i wiele innych. Po zwiedzeniu tych głównych atrakcji udałem się w dalszą drogę do miejscowości Carrión de los Condes. Na miejscu bez większego problemu znalazłem miejsce w lokalnym albergue, a na kolację zafundowałem sobie pizzę z tradycyjną hiszpańską szynką serrano.
Dzień 23: Carrión de los Condes – Hospital de Orbigo
Dystans: 145,24 km
Czas: 6h 34m
Z Carrión de los Condes wyruszyłem skoro świt w kierunku miejscowości Sahagun. Tam zaplanowałem sobie pierwszy postój tego dnia. Starym zwyczajem udałem się na kawę i lokalne ciacho. Ze stolika mogłem w spokoju obserwować leniwie toczące się życie mieszkańców. Tam czas płynął zdecydowanie wolniej, nikt nigdzie się nie spieszył. Po „podładowaniu” akumulatorów wyruszyłem w drogę do Leon. Na miejscu odwiedziłem najpiękniejszą podczas mojej wyprawy katedrę. Jej wielkość i bogactwo zdobień robią ogromne wrażenie. Na starym mieście trafiłem też na najlepszą lodziarnię pod nazwą Holly Cow. Jak zwykle czasu na zwiedzanie nie miałem zbyt dużo, ponieważ przede mną było jeszcze kilkadziesiąt kilometrów do miejsca noclegu w miejscowości Hospital de Orbigo. W małym albergue oprócz mnie był jeszcze tylko jeden pielgrzym z Czech, który akurat tego dnia rozpoczął swoje camino w Leon.
Dzień 24: Hospital de Orbigo – Trabadelo
Dystans: 107,88 km
Czas: 6h 9m
Po wyruszeniu z Hospital de Orbigo skierowałem się w kierunku miejscowości Astorga, która słynie z produkcji wyrobów czekoladowych. Oczywiście nie mogłem sobie odmówić ich spróbowania i rzeczywiście mogę potwierdzić, że są one najwyższej jakości. Ponadto chlubą miasta jest pałac biskupi zaprojektowany przez samego Gaudiego. Kolejnym celem tego dnia było zdobycie szczytu Foncebadon położonego na 1504 m n.p.m.. Podjazd na górę może nie jest zbyt stromy, ale za to ciągnie się przez ładne kilkanaście kilometrów. Zgodnie z tradycją na szczycie dołożyłem swój kamyczek, który pokonał ze mną całą drogę z Polski. Następnie czekała mnie wspaniała sekwencja serpentyn prowadząca do doliny. W dalszej części dnia odwiedziłem jeszcze miejscowość Ponferrada i Villafranca del Bierzo, które jednak nie zrobiły na mnie najlepszego wrażenia. Nocleg zaklepałem sobie w miejscowości Trabadelo, gdzie trafiłem na absolutnie fantastycznego gospodarza. Wieczorem razem z parą pielgrzymów z Francji zjedliśmy kolację godną Master Chefa.
Dzień 25: Trabadelo – Palas de Rey
Dystans: 112,61 km
Czas: 6h 56m
Trabadelo opuściłem skoro świt, ponieważ tego dnia musiałem wspiąć się na przełęcz O Cebreiro położoną na wysokości 1293 m n.p.m. Od samego rana było bardzo pochmurno i mgliście, a co chwilę padał również drobny deszczyk. Patrząc jednak, jak wyczerpujący był to podjazd muszę przyznać, że miałem niebywałe szczęście do takiej pogody. Po drodze spotkałem grupę hiszpańskich kolarzy, których postanowiłem trzymać się aż do szczytu. Plan okazał się bardzo słuszny, ponieważ wspólnie wspieraliśmy się i nawzajem nadawaliśmy tempo. Po dotarciu do najwyższego punktu była chwila na odpoczynek i zrobienie pamiątkowego zdjęcia we mgle. W dalszej części dnia czekała mnie już spokojniejsza jazda przez góry Galicji. Na koniec miałem jeszcze spore zamieszanie z rezerwacją noclegu i finalnie trafiłem do niezwykle klimatycznego gospodarstwach agroturystycznego w okolicy Palas de Rey.
Dzień 26: Palas de Rey – Santiago de Compostela
Dystans: 68,52 km
Czas: 3h 54m
W końcu nadszedł ostatni dzień mojej podróży, który rozpocząłem skoro świt w Palas de Rey. Wiedziałem, że do celu pozostało mi już tylko kilkadziesiąt kilometrów, jednak ze względu na niską temperaturę i deszcz nie będą one łatwe do pokonania. Zbliżając się do Santiago spotykałem coraz więcej grup rozśpiewanych pielgrzymów, którzy radośnie pokonywali ostatnie kilometry camino. Swoją drogę oficjalnie ukończyłem na placu przed katedrą w Santiago de Compostela po przejechaniu 3546 kilometrów. Następnie udałem się do biura pielgrzyma, aby uzyskać compostelkę potwierdzającą przebycie camino. Bez problemu otrzymałem ją na podstawie zebranych pieczątek w paszporcie pielgrzyma. Potem pozostało mi już tylko przepakowanie roweru i wysłanie go przesyłką pocztową do domu. Sam następnego dnia przejechałem autobusem do Porto, skąd samolotem wróciłem do Warszawy.